17 kwi 2016

„Cause honestly you turned out to be the best thing I never had”


Niebo było czyste. Temperatura powietrza wahała się koło trzech stopni Celsjusza, a śniegu wynosiła sześć. Wiatr hulał z tyłu skoczni z prędkością około siedmiu dziesiątych metra na sekundę. Ostatni zawodnik serii próbnej właśnie oddał swoją próbę. Jej długość nie zaskakiwała już nikogo. Kibice jedynie gratulowali mu kolejnych dalekich skoków, a pozostali skoczkowie zazdrościli formy oraz wyników. Nie każdy chciałby znaleźć się na jego miejscu – presja związana z najbliższymi zawodami, czy utrzymaniem koszulki lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata ciążyła na Słoweńcu, spędzając sen z powiek. Radzenie sobie z oczekiwaniami kibiców, dziennikarzy, najbliższych lub trenera nie zaliczało się do prostych rzeczy, przypominało walkę z wiatrakami – kiedy myślałeś, że już ją pokonałeś, pojawiali się następni, żeby zasiać w tobie niepewność.
Norwedzy, tak samo jak kilka innych reprezentacji, grali w siatkówkę, żeby rozluźnić się przed konkursem. Turniej Czterech Skoczni był dla skocznego świata jak Mona Lisy dla koneserów sztuki, oaza dla spragnionego wędrowca. Statuetka swoją wartością mogła równać się Oscarowi dla aktorów. Każdy miał chrapkę na złotego orła i tylko jedna, teoretycznie dwie, osoba mogła go zdobyć, ale zawsze ktoś skończy jak Leonardo DiCaprio przez wiele lat. Norwegowie również chcieli podbić chociaż jedno z czterech miast, aby przybliżyć się do końcowego triumfu.
Tullippe stała koło trenera, przysłuchując się jego rozmowie ze swoim asystentem. Dyskutowali na temat śrubokrętów, a to zdecydowanie nie była jej mocna strona. Blondynka kopnęła mały kamień, odliczając czas do konkursu. Najczęściej to ona przejmowała zdenerwowanie pozostałych członków kadry przed zawodami. Zawsze chciała, żeby Norwedzy wypadli jak najlepiej, żeby wiatr powiał im pod narty, żeby sędziowie zaproponowali jak najwyższe noty.
Byli bardzo zżytą reprezentacją, ale prawdopodobnie każdy team tak mówił. Spędzali dużo czasu jako drużyna i siłą rzeczy przyzwyczaili się do siebie. Wspólne zgrupowania, wyjazdy na kolejne konkursy, treningi, czy zwykłe rozmowy sprawiły, że pojawiła się sympatia, a przede wszystkim zaufanie. To właśnie ono stworzyło ducha zespołu. Wspierali się wzajemnie. Kibicowali podczas zawodów. Pocieszali, wyciągali z dołków. Razem żartowali, ćwiczyli, robili sobie kawały, wygrywali i przegrywali.
― Tulli, dołączysz? Johann oberwał i nie chce już grać, co za ciota – krzyczał Daniel, zwracając na siebie uwagę kilku osób z innych ekip.
― Nie jestem ciotą – zrobił naburmuszoną minę. – Po prostu obiecałem Celinie, że zadzwonię przed konkursem.
― Jasne, tylko ściągnę kurtkę – rzuciła okrycie wierzchnie na ławkę, zostając w kadrowej bluzie.
Lubiła siatkówkę. Jako nastolatka próbowała różnych sportów. Oczywiście, jak każdy Norweg umiała biegać na nartach, radziła sobie dobrze również na snowboardzie. W szkole grała w drużynie, mając nadzieję, że ułatwi jej to dostanie się na studia. Niestety, okazało się, iż mistrzostwo kraju akurat w tej dyscyplinie nie dawało dodatkowych punktów i wszystkie treningi poszły teoretycznie na marne. Pozostała satysfakcja z pokonania wszystkich drużyn w Norwegii oraz miłość do tego sportu. Nabyła również wiele przyzwyczajeń, które wnosiły wiele dobrego do jej życia.
― Anders, dobrze wiesz, że to było boisko! – niebieskie oczy dziewczyny ciskały błyskawice w kierunku blondyna.
― Tulli, to tylko gra towarzyska...
― Co nie zmienia faktu, że zasady są zasadami – odpowiedziała, rzucając piłką w śmiejącego się chłopaka.
Wiatr mieszał podczas rywalizacji – jednym pomagał, drugim przeszkadzał. Wprawdzie, kiedy skoczek był w formie, nie zwracał uwagi na kierunek podmuchów – wtedy nic nie przeszkadzało w osiągnięciu wręcz idealnej próby. Ściskała kciuki za każdego kolegę z kadry, stojąc pod skoczniom. Miała nadzieję, że podczas tego konkursu obędzie się bez jej interwencji. Jakakolwiek wywrotka mogła skreślić marzenia o dobrym wyniku w zawodach, czy całym turnieju. Jasper – kolega Tulli po fachu – stał obok niej. Szperał w przepastnej torbie, prawdopodobnie szukając tabletek przeciwbólowych, mężczyźnie często doskwierała głowa.
Byli duetem idealnym. Na początku ich współpraca nie zaliczała się do prostych, ale z biegiem czasu wszystko zmieniło się. Sami zawodnicy od razu również nie pokochali dziewczyny, jednak anielska uroda Tulli oraz jej charakter sprawiły, że polubili ją. Po prostu wcześniej uważali, że kobieta nie nadawała się do pracy w tym sporcie, a swoimi małymi dłońmi nie mogła zregenerować ich po konkursie. Panna Kristoffersen udowodniła im swoją wiedzę i umiejętności, a przede wszystkim, że zasługiwała na tę pozycję. Jasper ze względu na chorobę nie mógł w pełni wykonywać swoich obowiązków. Często odwiedzał szpital, dlatego nie jeździł z kadrą na wszystkie zawody. Właściwie na razie opuścił ich większość, jednak dziewczyna nie miała mu tego za złe – zdrowie zawsze stało na pierwszym miejscu. Wszyscy wiedzieli, że młody mężczyzna powoli przegrywał walkę o życie, choć nikt nie dopuszczał do siebie tej myśli.
Zawody poszły po ich myśli. Wprawdzie żaden z Norwegów nie zajął miejsca w czołowej trójce tamtego dnia, to zostały jeszcze trzy inne konkursy, aby to nadrobić. Wciąż mieli nadzieję na podium w końcowej klasyfikacji. Ona umiera ostatnia i, choć to matka głupich, sprawiała, że zaczynaliśmy wierzyć w swoje umiejętności. Odnosiliśmy wrażenie, iż możemy przenosić góry, a ambicja rozwijała skrzydła. Później przychodziła smutna gorycz porażki, ale kiedy ją przełknęliśmy, znowu mogliśmy trafić na wygrywającą ścieżkę.
Samotność sprawiała, że Tulli zaczęła wspominać. Powinna skupić się na pracy, jednak jej myśli kręciły się wokół przeszłości. Przywoływanie tego, co już było, nigdy nie wróżyło niczego dobrego i dziewczyna doskonale to wiedziała. Jednak, będąc skazanym tylko na siebie, twój mózg zaczynał płatać tobie figle. Wyciągał na powierzchnie błędy popełnione kiedyś, zapominając o tych miłych sprawach.
To był zwykły dzień, dokładniej jeden z grudniowych czwartków. Nic nie zapowiadało, że będzie on początkiem katastrofy. Może nie myśleli racjonalnie – kierowali się swoimi emocjami, pożądanie namieszało im w głowie. Wybrali drogę, z której nie było odwrotu, a mimo wszystko nie żałowali. Tamtego dnia nie zastanawiali się, czy ktoś ucierpi. Wtedy na pierwszym miejscu stało szczęście, które mogli ofiarować jedynie sobie nawzajem. Rozpętało się piekło i tylko oni znali prawdę o tym, co działo się w tamten wieczór, kolejny oraz następny. To było jak lawina, której nikt nie mógł zatrzymać, ponieważ z żywiołami nie można wygrać.
― Ziemia do Tulli – głos Andersa wyrwał ją z zamyśleń. – Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś włożyła w to więcej siły.
Dziewczyna mocniej ścisnęła mięsień dwugłowy uda, a blondyn syknął. Postanowił, że przestanie zwracać uwagę na takie rzeczy, choć wcześniejszy masaż Tulli nic nie dawał. Jego ciało wciąż potrzebowało regeneracji, którą zazwyczaj zapewniały drobne dłonie panny Kristoffersen. Tym razem Jasper przejął część zawodników, dlatego miała dużo mniej pracy i wydawałoby się, że szło to zdecydowanie szybciej. Myśli blondynki dryfowały jak najdalej od przytulnego pokoju hotelowego w niemieckim mieście, utrudniając zajęcie się Adresem. Robiła, co mogła, jednak nie potrafiła się skupić.
― Tul? – ponownie zwrócił uwagę dziewczyny na siebie. – Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć?
― Wiem, Anders, i dziękuję ci za to.

Nigdy nie zaprzeczył, że miał talent do podejmowania złych decyzji. Zaczęło się niepozornie od związku z nieodpowiednią dziewczyną. Później wybrał karierę zamiast swojego szczęścia, które powinno być najważniejsze w życiu, a mimo to on wolał spełniać się zawodowo. Skoki również dawały mu radość, ale gdy wracał do domu po udanym konkursie ponownie go opuszczała. Bolała go sytuacja w jakiej się znalazł, jednak doszedł do momentu, kiedy nie miał ochoty, ani siły cokolwiek z tym zrobić. To było za wiele dla niego.
Zazwyczaj kobiety pragnęły najpopularniejszych aktorów, sławnych muzyków, czy modeli – mężczyzn z teoretycznie najwyższej półki. Wybierały oczami, nie zastanawiały się jacy byli w środku. Ona chciała jego. Nie potrzebowała idealnego faceta w swoim życiu, a właśnie skoczka. Przez jakiś czas nie umiała znaleźć logicznego wytłumaczenia dla tego, co czuła. Zaakceptowała wady, przymykała oko na błędy, z każdym dniem mnożące się, rozumiała miłość do skoków. Chciała mieć go chociaż przez kilka sekund tylko dla siebie, ale nie mogła. Nie było jej dane szczęście z mężczyzną, który jako jedyny potrafił ofiarować je dziewczynie. Również ją rozumiał. Nigdy nie kwestionował wyborów, choć czasami kłóciły się z jego opinią, jednak nie miał innej opcji. Tullippe zawsze stawiała na swoim, mimo że czasami również postępowała źle. Może właśnie to zbliżyło ich do siebie – obydwoje o kilka razy za dużo podejmowali nieodpowiednie decyzje, a teraz przyszedł czas, żeby zmierzyć się z konsekwencjami.
Kenneth wiedział jaki diament spotkał na swojej drodze. Umiał docenić jedną z nielicznych dobrych rzeczy, które go w życiu spotkały. Ponieważ Tullippe okazała się słońcem w deszczowe dni, balsamem na rany, ukojeniem dla zbolałego serca. Niebieskooka piękność była jego drugą połówką, wiedział to. Nie mógł uciec przed prawdą, choć przez jakiś czas próbował. Nie miał innej opcji, musiał zaakceptować swoje wybory oraz uczucia, które zaczęły odgrywać coraz większą rolę w życiu Kennetha.
Z głośnym westchnięciem zaczęła masować bolące skronie. Czuła, że wreszcie tabletka zaczęła działać. Mocniej okryła swoje szczupłe ciało kocem, chowając się przed zimnem. Przygryzła spierzchniętą wargę, próbując powstrzymać falę wspomnień. Zazwyczaj nie rozpamiętywała tego, co już było, ale każdy z nas miał swoje słabsze dni. Starała się postawić zaporę przed kolejnymi atakami wydarzeń z przeszłości. Przeniosła wzrok na widok za oknem. Okolicę przykrywała gruba warstwa śniegu, a kolejne płatki wciąż leciały z zasnutego chmurami, nocnego nieba.
Tamtego grudniowego dnia również padało. Pamiętała wszystko dokładnie. Wydarzenia nie zatarły się z biegiem czasu. Mimo że próbowała, nie mogła zapomnieć o jego zimnych dłoniach na jej rozgrzanym ciele. Ustach pieszczących każdy milimetr skóry. Słowach szeptanych między pocałunkami. Żołądek Norweżki zaczął przypominać najlepiej wykonany węzeł przez wprawionego marynarza. Oddech stał się urywany, a to tylko, dlatego że przypomniała sobie, co działo się tamtej nocy i jeszcze podczas kilkudziesięciu innych.
Znowu to robiła. Wspominała to, co wydarzyło się jakiś czas temu w podobnym pokoju hotelowym. Przegrywała walkę z samą sobą. Zastanawiała się, czy powinna dalej w to brnąć. Miała dosyć tego, że wciąż stała na przegranej pozycji. Nienawidziła tego uczucia – gorycz porażki była dla niej najtrudniejsza do przełknięcia.
Pukanie do drzwi wybudziło ją z letargu. Wciąż okryta kraciastym kocem ociężale skierowała się do drzwi. Otworzyła gościowi, a nikły uśmiech wypłynął na jej wargi, gdy zorientowała się, kto przyszedł. Nie czekał na jakiekolwiek przywitanie. Wszedł do oświetlonego jedynie przez lampkę na stoliku nocnym pokoju. Oparł się o drewnianą płytę, a ich twarze dzieliły milimetry. Czuł słodki oddech dziewczyny na swoich wargach, które bardzo chciała pocałować.
― Tęskniłem – wyszeptał, zakładając blond kosmyki za ucho dziewczyny. – Dlatego zabieram cię na spacer. Ubieraj się, za chwilę wychodzimy.
Uważnie przyglądał się dziewczynie, nie mając nic innego do roboty. Nie spieszyła się, choć każda minuta, którą razem spędzali liczyła się jak złoto. Nie mogli pozwolić sobie na wiele. Musieli ukrywać się w zaciszu pokoju dziewczyny, ponieważ właśnie tam było najbezpieczniej. Czasami, tak jak na przykład tego dnia, wychodzili na wspólny spacer. Chowali się przed dziennikarzami, fanami, a nawet kolegami z zespołu chłopaka, czy samym trenerem. Nikt nie mógł wiedzieć, żeby przypadkiem nie wygadać ich słodkiej tajemnicy.
Nie miała nastroju na spacer. Jasne, chciała spędzić ten czas z Kennethem, ale mogli zostać w hotelu, a nie wychodzić na dwór. W jej pokoju nikt nie odkryłby prawdy o ich relacji, a wychodząc na zewnątrz narażali się, że ktoś mógłby ich zdemaskować. Po za tym padał śnieg. Temperatura prawdopodobnie kręciła się koło dziesięciu stopni na minusie, a nie plusie. Tak, Tulli nie przepadała za zimą. Najchętniej przeczekałaby ten okres w ten sam sposób, co niedźwiedzie – hibernacja wydawała się najlepszym rozwiązaniem. Czasami zastanawiała się, dlaczego postanowiła zatrudnić się w narodowej kadrze. Jasne, od dziecka – tak samo jak cała Norwegia – śledziła zmagania Pucharu Świata, ale ten sport był praktycznie w całości związany z zimą. Latem również można skakać, jednak to nie to samo. Po za tym pogoda o tej porze roku w jej kraju nie oszczędzała – biały puch sięgał mniej więcej tyle, co wynosił średni wzrost dorosłego mężczyzny, mróz utrzymywał się praktycznie przez cały czas.
Wyszła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Powoli szła korytarzem koło Kennetha, wciąż nie śpieszyła się. Zaczęło robić jej się ciepło – ubrała się naprawdę grubo, żeby nie zmarznąć – a nie można było narzekać na ogrzewanie w hotelu. Na początku szli w ciszy. Po prostu delektowali się swoim towarzystwem. W ciągu ostatnich kilku dni nie mieli czasu na spotkania, ponieważ spędzali święta w gronie najbliższych. Bardzo mało czasu poświęcali rodzinom podczas sezonu, więc, gdy nadarzała się okazja, wykorzystywali ją do granic możliwości.
― Jak minęły tobie święta? – zagadnął.
― Spędziłam dużo czasu z bratem – odpowiedziała i przygryzła wargę, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć to, co chciała. – Myślę, że tobie święta minęły bardzo... Ciekawie. Widziałam zdjęcie.
― Proszę cię... To było straszne – skrzywił się. – Chciałem stamtąd uciec, gdzie pieprz rośnie.
Przed oczami pojawiła jej się fotografia, którą zobaczyła na jakimś portalu społecznościowym. Mina Kennetha zaliczała się do bardzo zabawnych. Miał zaciśnięte powieki, a usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Tak śmiesznie marszczył nos, jak niezadowolona kotka. Tulli na początku śmiała się z chłopaka, ale po chwili zdała sobie sprawę z obecności Elsy na zdjęciu. Wtedy przestało jej być do śmiechu. Zachciało jej się płakać. Zazdrość wymieszana z bezradnością wypełniły każdą komórkę ciała blondynki. Zdała sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji była, w jakie bagno wpadła. Co raz częściej przychodziły momenty, kiedy nie wiedziała jak powinna zachować się. Racjonalna część Tulli podpowiadała jej, żeby zerwać wszystkie kontakty z Kennethem, ale później chłopak przychodził i wszystkie postanowienia dziewczyny diabli brali.
― To jest złe – zatrzymała się. Musieli w końcu o tym porozmawiać. – Kiedyś to się skończy, wiesz o tym bardzo dobrze. Nie chcę cierpieć, a jeżeli nie przerwiemy tego, tak będzie.
― Naprawdę chcesz to zakończyć? – zapytał łamliwym głosem.
― Nie – pokręciła przecząco głową, zagryzając wargę. – Jednak nie mamy dużego wyboru. Ile ten cyrk może jeszcze trwać? Zdajesz sobie sprawę jak się czuję?
― Tulli, ja nie chcę cię stracić. Daj mi szansę...
Czuł, że znalazł się na przegranej pozycji, jednak tonący brzytwy się chwyta. Próbował przekonać do siebie dziewczynę ponieważ bez niej nic nie będzie takie samo.
― Możemy już wracać? – była na krawędzi, doskonale to wiedziała, dlatego chciała wrócić do hotelu i w pokoju w spokoju płakać nad swoim losem.
Tym razem cisza nie była taka przyjemna. Napięcie buzowało między nimi. Zaciśnięta szczęka Kennetha, drżące dłonie Tulli najlepiej świadczyły o zdenerwowaniu wywołanym przez krótką rozmowę. Dziewczyna prawie płakała, ale musiała być silna. Chcieli być razem, jednak na razie to nie było możliwe. Skoczek wciąż był zmuszony do chodzenia z Elsą, ponieważ jej ojciec znał się na szantażu jak nikt inny. Jedynie Tullippe dawała mu szczęście, mogłaby ofiarować mu prawdziwą miłość, rodzinę. Niestety, w życiu nie zawsze dzieje się wszystko po naszej myśli. Czasami los lubi pokrzyżować plany, dorzucić swoje trzy grosze, a my nie mieliśmy nic do gadania, gdyż to on trzymał wszystkie asy i nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy ich użyje.
To nie było dla nich łatwe. Rodzice nauczyli ich, że powinni zawsze stawiać swoje dobro, szczęście, uczucia na pierwszym miejscu, a w tej sytuacji nie mogli tego zrobić. Ktoś wybrał za nich, im pozostało przystosowanie się do jego decyzji lub bojkot, ale to nie mogło skończyć się dobrze. Uczucie, które między nimi rozkwitało, nie można było jeszcze nazwać miłością. Jednak Tullippe świetnie wiedziała, że zakocha się w Kennethie, to tylko kwestia czasu. Dziewczyna nie mogła ryzykować złamanego serca, dlatego musiała odpuścić. Choć nie chciała zapominać o tym, co mieli, wolała zagrać bezpiecznie. Już teraz wiedziała, że to będzie trudne, więc jak bardzo cierpiałaby po dużo dłuższym spędzaniu wspólnie czasu?

***
I know you want me back It's time to face the facts that I'm the one that's got away Lord knows that it will take another place, another time, another world, another life

3 komentarze:

  1. Podoba mi się twój styl pisania, czekam na kolejny rozdział i dalsze losy Tulli <3 czy Henrik mógłby pomóc Kennethowi i Tulli ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :D
    Bez sensu jest to zagmatwanie. Bo dlaczego oni nie mogą być razem, tak jak chcą? Przecież to bez sensu. Rodzina nie powinna decydować za nas z kim chcemy być. PO prostu. Jeśli im razem dobrze... Powinno się liczyć szczęście dziecka, a nie jakieś interesy dla własnej wygody.
    Czekam na następny, bo bardzo lubię tą historię :D Niesamowicie piszesz! :D
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę wyjść z podziwu. Wielki ukłon w twoją stronę. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń