Niebo
było czyste. Temperatura powietrza wahała się koło trzech stopni
Celsjusza, a śniegu wynosiła sześć. Wiatr hulał z tyłu skoczni
z prędkością około siedmiu dziesiątych metra na sekundę.
Ostatni zawodnik serii próbnej właśnie oddał swoją próbę. Jej
długość nie zaskakiwała już nikogo. Kibice jedynie gratulowali
mu kolejnych dalekich skoków, a pozostali skoczkowie zazdrościli
formy oraz wyników. Nie każdy chciałby znaleźć się na jego
miejscu – presja związana z najbliższymi zawodami, czy utrzymaniem koszulki lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata ciążyła na
Słoweńcu, spędzając sen z powiek. Radzenie sobie z oczekiwaniami
kibiców, dziennikarzy, najbliższych lub trenera nie zaliczało się
do prostych rzeczy, przypominało walkę z wiatrakami – kiedy myślałeś,
że już ją pokonałeś, pojawiali się następni, żeby zasiać w
tobie niepewność.
Norwedzy,
tak samo jak kilka innych reprezentacji, grali w siatkówkę, żeby
rozluźnić się przed konkursem. Turniej Czterech Skoczni był dla
skocznego świata jak Mona Lisy dla koneserów sztuki, oaza dla
spragnionego wędrowca. Statuetka swoją wartością mogła równać
się Oscarowi dla aktorów. Każdy miał chrapkę na złotego orła i
tylko jedna, teoretycznie dwie, osoba mogła go zdobyć, ale zawsze
ktoś skończy jak Leonardo DiCaprio przez wiele lat. Norwegowie również
chcieli podbić chociaż jedno z czterech miast, aby przybliżyć się
do końcowego triumfu.
Tullippe
stała koło trenera, przysłuchując się jego rozmowie ze swoim
asystentem. Dyskutowali na temat śrubokrętów, a to zdecydowanie
nie była jej mocna strona. Blondynka kopnęła mały kamień,
odliczając czas do konkursu. Najczęściej to ona przejmowała
zdenerwowanie pozostałych członków kadry przed zawodami. Zawsze
chciała, żeby Norwedzy wypadli jak najlepiej, żeby wiatr powiał
im pod narty, żeby sędziowie zaproponowali jak najwyższe noty.
Byli
bardzo zżytą reprezentacją, ale prawdopodobnie każdy team tak
mówił. Spędzali dużo czasu jako drużyna i siłą rzeczy
przyzwyczaili się do siebie. Wspólne zgrupowania, wyjazdy na
kolejne konkursy, treningi, czy zwykłe rozmowy sprawiły, że
pojawiła się sympatia, a przede wszystkim zaufanie. To właśnie
ono stworzyło ducha zespołu. Wspierali się wzajemnie. Kibicowali
podczas zawodów. Pocieszali, wyciągali z dołków. Razem żartowali,
ćwiczyli, robili sobie kawały, wygrywali i przegrywali.
―
Tulli, dołączysz? Johann oberwał i nie chce już grać, co za
ciota – krzyczał Daniel, zwracając na siebie uwagę kilku osób z
innych ekip.
―
Nie jestem ciotą – zrobił naburmuszoną minę. – Po prostu
obiecałem Celinie, że zadzwonię przed konkursem.
―
Jasne, tylko ściągnę kurtkę – rzuciła okrycie wierzchnie na
ławkę, zostając w kadrowej bluzie.
Lubiła
siatkówkę. Jako nastolatka próbowała różnych sportów.
Oczywiście, jak każdy Norweg umiała biegać na nartach, radziła
sobie dobrze również na snowboardzie. W szkole grała w drużynie,
mając nadzieję, że ułatwi jej to dostanie się na studia.
Niestety, okazało się, iż mistrzostwo kraju akurat w tej
dyscyplinie nie dawało dodatkowych punktów i wszystkie treningi
poszły teoretycznie na marne. Pozostała satysfakcja z pokonania
wszystkich drużyn w Norwegii oraz miłość do tego sportu. Nabyła
również wiele przyzwyczajeń, które wnosiły wiele dobrego do jej życia.
―
Anders, dobrze wiesz, że to było boisko! – niebieskie oczy
dziewczyny ciskały błyskawice w kierunku blondyna.
―
Tulli, to tylko gra towarzyska...
―
Co nie zmienia faktu, że zasady są zasadami – odpowiedziała,
rzucając piłką w śmiejącego się chłopaka.
Wiatr
mieszał podczas rywalizacji – jednym pomagał, drugim
przeszkadzał. Wprawdzie, kiedy skoczek był w formie, nie zwracał
uwagi na kierunek podmuchów – wtedy nic nie przeszkadzało w
osiągnięciu wręcz idealnej próby. Ściskała kciuki za każdego
kolegę z kadry, stojąc pod skoczniom. Miała nadzieję, że podczas
tego konkursu obędzie się bez jej interwencji. Jakakolwiek wywrotka
mogła skreślić marzenia o dobrym wyniku w zawodach, czy całym turnieju. Jasper – kolega Tulli po fachu – stał obok niej.
Szperał w przepastnej torbie, prawdopodobnie szukając tabletek
przeciwbólowych, mężczyźnie często doskwierała głowa.
Byli
duetem idealnym. Na początku ich współpraca nie zaliczała się do
prostych, ale z biegiem czasu wszystko zmieniło się. Sami zawodnicy
od razu również nie pokochali dziewczyny, jednak anielska uroda
Tulli oraz jej charakter sprawiły, że polubili ją. Po prostu
wcześniej uważali, że kobieta nie nadawała się do pracy w tym
sporcie, a swoimi małymi dłońmi nie mogła zregenerować ich po
konkursie. Panna Kristoffersen udowodniła im swoją wiedzę i
umiejętności, a przede wszystkim, że zasługiwała na tę pozycję.
Jasper ze względu na chorobę nie mógł w pełni wykonywać swoich
obowiązków. Często odwiedzał szpital, dlatego nie jeździł z
kadrą na wszystkie zawody. Właściwie na razie opuścił ich
większość, jednak dziewczyna nie miała mu tego za złe –
zdrowie zawsze stało na pierwszym miejscu. Wszyscy wiedzieli, że
młody mężczyzna powoli przegrywał walkę o życie,
choć nikt nie dopuszczał do siebie tej myśli.
Zawody poszły po ich myśli. Wprawdzie żaden z Norwegów nie zajął
miejsca w czołowej trójce tamtego dnia, to zostały jeszcze trzy inne konkursy, aby to nadrobić. Wciąż mieli nadzieję na podium w
końcowej klasyfikacji. Ona umiera ostatnia i, choć to matka
głupich, sprawiała, że zaczynaliśmy wierzyć w swoje
umiejętności. Odnosiliśmy wrażenie, iż możemy przenosić góry,
a ambicja rozwijała skrzydła. Później przychodziła smutna gorycz
porażki, ale kiedy ją przełknęliśmy, znowu mogliśmy trafić na
wygrywającą ścieżkę.
Samotność
sprawiała, że Tulli zaczęła wspominać. Powinna skupić się na
pracy, jednak jej myśli kręciły się wokół przeszłości.
Przywoływanie tego, co już było, nigdy nie wróżyło niczego
dobrego i dziewczyna doskonale to wiedziała. Jednak, będąc skazanym
tylko na siebie, twój mózg zaczynał płatać tobie figle. Wyciągał na
powierzchnie błędy popełnione kiedyś, zapominając o tych miłych
sprawach.
To
był zwykły dzień, dokładniej jeden z grudniowych czwartków. Nic
nie zapowiadało, że będzie on początkiem katastrofy. Może nie
myśleli racjonalnie – kierowali się swoimi emocjami, pożądanie
namieszało im w głowie. Wybrali drogę, z której nie było
odwrotu, a mimo wszystko nie żałowali. Tamtego dnia nie
zastanawiali się, czy ktoś ucierpi. Wtedy na pierwszym miejscu
stało szczęście, które mogli ofiarować jedynie sobie nawzajem.
Rozpętało się piekło i tylko oni znali prawdę o tym, co działo
się w tamten wieczór, kolejny oraz następny. To było jak lawina,
której nikt nie mógł zatrzymać, ponieważ z żywiołami nie można
wygrać.
―
Ziemia do Tulli – głos Andersa wyrwał ją z zamyśleń. – Nie
miałbym nic przeciwko, gdybyś włożyła w to więcej siły.
Dziewczyna
mocniej ścisnęła mięsień dwugłowy uda, a blondyn syknął.
Postanowił, że przestanie zwracać uwagę na takie rzeczy, choć
wcześniejszy masaż Tulli nic nie dawał. Jego ciało wciąż
potrzebowało regeneracji, którą zazwyczaj zapewniały drobne
dłonie panny Kristoffersen. Tym razem Jasper przejął część zawodników, dlatego miała dużo mniej pracy i wydawałoby się, że
szło to zdecydowanie szybciej. Myśli blondynki dryfowały jak
najdalej od przytulnego pokoju hotelowego w niemieckim mieście,
utrudniając zajęcie się Adresem. Robiła, co mogła, jednak nie potrafiła się skupić.
―
Tul? – ponownie zwrócił uwagę dziewczyny na siebie. – Wiesz,
że zawsze możesz na mnie liczyć?
―
Wiem, Anders, i dziękuję ci za to.
Nigdy
nie zaprzeczył, że miał talent do podejmowania złych decyzji.
Zaczęło się niepozornie od związku z nieodpowiednią dziewczyną.
Później wybrał karierę zamiast swojego szczęścia, które powinno być
najważniejsze w życiu, a mimo to on wolał spełniać się
zawodowo. Skoki również dawały mu radość, ale gdy wracał do
domu po udanym konkursie ponownie go opuszczała. Bolała go sytuacja
w jakiej się znalazł, jednak doszedł do momentu, kiedy nie miał
ochoty, ani siły cokolwiek z tym zrobić. To było za wiele dla
niego.
Zazwyczaj
kobiety pragnęły najpopularniejszych aktorów, sławnych muzyków,
czy modeli – mężczyzn z teoretycznie najwyższej półki.
Wybierały oczami, nie zastanawiały się jacy byli w środku. Ona
chciała jego. Nie potrzebowała idealnego faceta w swoim życiu, a
właśnie skoczka. Przez jakiś czas nie umiała znaleźć logicznego
wytłumaczenia dla tego, co czuła. Zaakceptowała wady, przymykała
oko na błędy, z każdym dniem mnożące się, rozumiała miłość
do skoków. Chciała mieć go chociaż przez kilka sekund tylko dla
siebie, ale nie mogła. Nie było jej dane szczęście z mężczyzną,
który jako jedyny potrafił ofiarować je dziewczynie. Również ją
rozumiał. Nigdy nie kwestionował wyborów, choć czasami kłóciły
się z jego opinią, jednak nie miał innej opcji. Tullippe zawsze
stawiała na swoim, mimo że czasami również postępowała źle.
Może właśnie to zbliżyło ich do siebie – obydwoje o kilka razy
za dużo podejmowali nieodpowiednie decyzje, a teraz przyszedł czas,
żeby zmierzyć się z konsekwencjami.
Kenneth
wiedział jaki diament spotkał na swojej drodze. Umiał docenić
jedną z nielicznych dobrych rzeczy, które go w życiu spotkały.
Ponieważ Tullippe okazała się słońcem w deszczowe dni, balsamem
na rany, ukojeniem dla zbolałego serca. Niebieskooka piękność
była jego drugą połówką, wiedział to. Nie mógł uciec przed
prawdą, choć przez jakiś czas próbował. Nie miał innej opcji,
musiał zaakceptować swoje wybory oraz uczucia, które zaczęły
odgrywać coraz większą rolę w życiu Kennetha.
Z
głośnym westchnięciem zaczęła masować bolące skronie. Czuła,
że wreszcie tabletka zaczęła działać. Mocniej okryła swoje
szczupłe ciało kocem, chowając się przed zimnem. Przygryzła
spierzchniętą wargę, próbując powstrzymać falę wspomnień.
Zazwyczaj nie rozpamiętywała tego, co już było,
ale każdy z nas miał swoje słabsze dni. Starała się postawić
zaporę przed kolejnymi atakami wydarzeń z przeszłości. Przeniosła
wzrok na widok za oknem. Okolicę przykrywała gruba warstwa śniegu,
a kolejne płatki wciąż leciały z zasnutego chmurami, nocnego
nieba.
Tamtego
grudniowego dnia również padało. Pamiętała wszystko dokładnie.
Wydarzenia nie zatarły się z biegiem czasu. Mimo że próbowała,
nie mogła zapomnieć o jego zimnych dłoniach na jej rozgrzanym
ciele. Ustach pieszczących każdy milimetr skóry. Słowach
szeptanych między pocałunkami. Żołądek Norweżki zaczął
przypominać najlepiej wykonany węzeł przez wprawionego marynarza.
Oddech stał się urywany, a to tylko, dlatego że przypomniała
sobie, co działo się tamtej nocy i jeszcze podczas kilkudziesięciu innych.
Znowu
to robiła. Wspominała to, co wydarzyło się jakiś czas temu w
podobnym pokoju hotelowym. Przegrywała walkę z samą sobą.
Zastanawiała się, czy powinna dalej w to brnąć. Miała dosyć
tego, że wciąż stała na przegranej pozycji. Nienawidziła tego
uczucia – gorycz porażki była dla niej najtrudniejsza do
przełknięcia.
Pukanie
do drzwi wybudziło ją z letargu. Wciąż okryta kraciastym kocem
ociężale skierowała się do drzwi. Otworzyła gościowi, a nikły
uśmiech wypłynął na jej wargi, gdy zorientowała się, kto
przyszedł. Nie czekał na jakiekolwiek przywitanie. Wszedł do
oświetlonego jedynie przez lampkę na stoliku nocnym pokoju. Oparł
się o drewnianą płytę, a ich twarze dzieliły milimetry. Czuł
słodki oddech dziewczyny na swoich wargach, które bardzo chciała pocałować.
―
Tęskniłem – wyszeptał, zakładając blond kosmyki za ucho
dziewczyny. – Dlatego zabieram cię na spacer. Ubieraj się, za
chwilę wychodzimy.
Uważnie
przyglądał się dziewczynie, nie mając nic innego do roboty. Nie
spieszyła się, choć każda minuta, którą razem spędzali liczyła
się jak złoto. Nie mogli pozwolić sobie na wiele. Musieli ukrywać
się w zaciszu pokoju dziewczyny, ponieważ właśnie tam było
najbezpieczniej. Czasami, tak jak na przykład tego dnia, wychodzili
na wspólny spacer. Chowali się przed dziennikarzami, fanami, a
nawet kolegami z zespołu chłopaka, czy samym trenerem. Nikt nie
mógł wiedzieć, żeby przypadkiem nie wygadać ich słodkiej
tajemnicy.
Nie
miała nastroju na spacer. Jasne, chciała spędzić ten czas z
Kennethem, ale mogli zostać w hotelu, a nie wychodzić na dwór. W
jej pokoju nikt nie odkryłby prawdy o ich relacji, a wychodząc na
zewnątrz narażali się, że ktoś mógłby ich zdemaskować. Po za
tym padał śnieg. Temperatura prawdopodobnie kręciła się koło
dziesięciu stopni na minusie, a nie plusie. Tak, Tulli nie
przepadała za zimą. Najchętniej przeczekałaby ten okres w ten sam
sposób, co niedźwiedzie – hibernacja wydawała się najlepszym
rozwiązaniem. Czasami zastanawiała się, dlaczego postanowiła zatrudnić się w narodowej kadrze. Jasne, od dziecka – tak samo
jak cała Norwegia – śledziła zmagania Pucharu Świata, ale ten
sport był praktycznie w całości związany z zimą. Latem również
można skakać, jednak to nie to samo. Po za tym pogoda o tej porze
roku w jej kraju nie oszczędzała – biały puch sięgał mniej
więcej tyle, co wynosił średni wzrost dorosłego mężczyzny, mróz
utrzymywał się praktycznie przez cały czas.
Wyszła
z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Powoli szła korytarzem koło
Kennetha, wciąż nie śpieszyła się. Zaczęło robić jej się ciepło
– ubrała się naprawdę grubo, żeby nie zmarznąć – a nie
można było narzekać na ogrzewanie w hotelu. Na początku szli w
ciszy. Po prostu delektowali się swoim towarzystwem. W ciągu
ostatnich kilku dni nie mieli czasu na spotkania, ponieważ spędzali
święta w gronie najbliższych. Bardzo mało czasu poświęcali rodzinom podczas sezonu, więc, gdy nadarzała się okazja, wykorzystywali ją do granic
możliwości.
―
Jak minęły tobie święta? – zagadnął.
―
Spędziłam dużo czasu z bratem – odpowiedziała i
przygryzła wargę, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć to,
co chciała. – Myślę, że tobie święta minęły bardzo...
Ciekawie. Widziałam zdjęcie.
―
Proszę cię... To było straszne – skrzywił się. – Chciałem
stamtąd uciec, gdzie pieprz rośnie.
Przed
oczami pojawiła jej się fotografia, którą zobaczyła na jakimś
portalu społecznościowym. Mina Kennetha zaliczała się do bardzo
zabawnych. Miał zaciśnięte powieki, a usta wykrzywiły się w
grymasie niezadowolenia. Tak śmiesznie marszczył nos, jak
niezadowolona kotka. Tulli na początku śmiała się z chłopaka,
ale po chwili zdała sobie sprawę z obecności Elsy na zdjęciu.
Wtedy przestało jej być do śmiechu. Zachciało jej się płakać.
Zazdrość wymieszana z bezradnością wypełniły każdą komórkę
ciała blondynki. Zdała sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji
była, w jakie bagno wpadła. Co raz częściej przychodziły
momenty, kiedy nie wiedziała jak powinna zachować się. Racjonalna
część Tulli podpowiadała jej, żeby zerwać wszystkie kontakty z
Kennethem, ale później chłopak przychodził i wszystkie
postanowienia dziewczyny diabli brali.
―
To jest złe – zatrzymała się. Musieli w końcu o tym
porozmawiać. – Kiedyś to się skończy, wiesz o tym bardzo
dobrze. Nie chcę cierpieć, a jeżeli nie przerwiemy tego, tak będzie.
―
Naprawdę chcesz to zakończyć? – zapytał łamliwym głosem.
―
Nie – pokręciła przecząco głową, zagryzając wargę. – Jednak
nie mamy dużego wyboru. Ile ten cyrk może jeszcze trwać? Zdajesz
sobie sprawę jak się czuję?
―
Tulli, ja nie chcę cię stracić. Daj mi szansę...
Czuł,
że znalazł się na przegranej pozycji, jednak tonący brzytwy się
chwyta. Próbował przekonać do siebie dziewczynę ponieważ bez
niej nic nie będzie takie samo.
―
Możemy już wracać? – była na krawędzi, doskonale to wiedziała,
dlatego chciała wrócić do hotelu i w pokoju w spokoju płakać nad
swoim losem.
Tym
razem cisza nie była taka przyjemna. Napięcie buzowało między
nimi. Zaciśnięta szczęka Kennetha, drżące dłonie Tulli
najlepiej świadczyły o zdenerwowaniu wywołanym przez krótką
rozmowę. Dziewczyna prawie płakała, ale musiała być silna.
Chcieli być razem, jednak na razie to nie było możliwe. Skoczek
wciąż był zmuszony do chodzenia z Elsą, ponieważ jej ojciec znał
się na szantażu jak nikt inny. Jedynie Tullippe dawała mu
szczęście, mogłaby ofiarować mu prawdziwą miłość, rodzinę.
Niestety, w życiu nie zawsze dzieje się wszystko po naszej myśli.
Czasami los lubi pokrzyżować plany, dorzucić swoje trzy grosze, a
my nie mieliśmy nic do gadania, gdyż to on trzymał wszystkie asy i nigdy
nie wiedzieliśmy, kiedy ich użyje.
To
nie było dla nich łatwe. Rodzice nauczyli ich, że powinni zawsze
stawiać swoje dobro, szczęście, uczucia na pierwszym miejscu, a w
tej sytuacji nie mogli tego zrobić. Ktoś wybrał za nich, im
pozostało przystosowanie się do jego decyzji lub bojkot, ale to nie mogło skończyć się dobrze. Uczucie, które między nimi
rozkwitało, nie można było jeszcze nazwać miłością. Jednak
Tullippe świetnie wiedziała, że zakocha się w Kennethie, to tylko
kwestia czasu. Dziewczyna nie mogła ryzykować złamanego serca,
dlatego musiała odpuścić. Choć nie chciała zapominać o tym, co
mieli, wolała zagrać bezpiecznie. Już teraz wiedziała, że to
będzie trudne, więc jak bardzo cierpiałaby po dużo dłuższym
spędzaniu wspólnie czasu?
***
I know you want me back It's time to face the facts that I'm the one that's got away Lord knows that it will take another place, another time, another world, another life
Podoba mi się twój styl pisania, czekam na kolejny rozdział i dalsze losy Tulli <3 czy Henrik mógłby pomóc Kennethowi i Tulli ?
OdpowiedzUsuńCześć :D
OdpowiedzUsuńBez sensu jest to zagmatwanie. Bo dlaczego oni nie mogą być razem, tak jak chcą? Przecież to bez sensu. Rodzina nie powinna decydować za nas z kim chcemy być. PO prostu. Jeśli im razem dobrze... Powinno się liczyć szczęście dziecka, a nie jakieś interesy dla własnej wygody.
Czekam na następny, bo bardzo lubię tą historię :D Niesamowicie piszesz! :D
Pozdrawiam :D
Nie mogę wyjść z podziwu. Wielki ukłon w twoją stronę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń